Pęknięcie tarczy hamulcowej. W jaki sposób do niego dochodzi?
Hela & Snajper, małżeństwo w podwójnej
2018-11-20
Razem jeżdżą w najdalsze zakątki Europy, nie wyobrażają sobie pracy na solówce. Jak udaje im się wytrzymać całe tygodnie w jednej kabinie? Czy nigdy nie nudzi ich wspólna praca i nie mają momentów, w których chcieliby od siebie odpocząć? O swoim życiu w trasie opowiada nam najsłynniejsze małżeństwo truckersów, Hela & Snajper.
Jak zaczęła się Wasza przygoda z ciężarówkami? Jakie jest Wasze doświadczenie za kółkiem 40-tonowych zestawów?
Helka, czyli Renata: Oj, to długa historia, Paweł jeździ zawodowo już 20 lat. Ja jeździłam z nim tylko w trasy, szczególnie do „dzikich krajów”, takich jak Turcja. On wcześniej jeździł do Rosji, ale tam akurat nie miałam okazji być. Doświadczenie jakie zdobyłam to głównie wyjazdy właśnie z nim, później, kiedy już zrobiłam uprawnienia do kierowania pojazdami ciężarowym, moje własne doświadczenie wzrastało z każdym dniem. Kierowcą samochodu ciężarowego jestem od pięciu lat. Krótko, ale z każdym kolejnym dniem, z każdym przejechanym kilometrem uczę się czegoś nowego. Jeździłam na plandece i chłodni, raz miałam też podpięta naczepę z kontenerem. W sumie moja przygoda z ciężarówkami zaczęła się kiedy… byłam małą dziewczynką. Mój tata pracował w PKS, a ja byłam tam częstym gościem. Pamiętam do dziś usmarowanych mechaników. Tego widoku nie zapomnę nigdy.
Snajper, czyli Paweł: Można by napisać książkę o tym, jak to wszystko wyglądało. Przygodę z ciężarówkami zacząłem wraz z powołaniem do wojska. Podczas służby byłem kierowcą oraz instruktorem nauki jazdy B+C. Służyłem w MSWiA w Katowicach, w nadwiślańskich jednostkach wojskowych. To był 1995 rok i tam właśnie zdobyłem uprawnienia do prowadzenia samochodów ciężarowych. Po wyjściu z wojska pierwszą pracę podjąłem w kierunku wschodnim. Jeździłem wtedy Volvo F 10, jakiś czas później dostałem Renault Major 385 w globie, czyli w najwyższej kabinie. Jak na tamte czasy to był prawdziwy rarytas. Same początki nie należały jednak do łatwych – żadna firma nie chciała wysyłać na Zachód kierowców bez doświadczenia. A mnie go brakowało. W końcu jednak udało się raz i drugi i to był początek mojej podróży. Dziś jeżdżę po całej Europie.
Poznaliście się w jednej firmie? Jakie były okoliczności Waszego pierwszego spotkania?
Renata: Nie, nie poznaliśmy się w jednej firmie. Ja pracowałam wówczas w hurtowni budowlanej, a Paweł przyjechał tam z dostawą. To właśnie wtedy widzieliśmy się po raz pierwszy. Dziś, po wielu latach, miło wraca się do tych wspomnień.
Paweł: Tak, wyglądało to właśnie tak, jak mówi Renata. Firma, w której wówczas pracowałem wysłała mnie z dostawą do Mińska Mazowieckiego. Na szczęście… szybko cofnięto mi ten kurs i musiałem jechać do Nowego Dworu Mazowieckiego. Ten zbieg okoliczności sprawił, że właśnie w taki sposób poznałem swoją przyszłą żonę.
Jesteście małżeństwem tworzącym jedną obsadę. To niezbyt częsta konfiguracja w tym zawodzie. Które z Was zdecydowało, że będziecie jeździli wspólnie?
Paweł: Tak, jesteśmy podwójną obsadą. Jeszcze kilka lat temu byłoby to czymś niezwykłym, czasy zmieniają się jednak i obecnie zaobserwować można trend, w którym dużo par, a nawet małżeństw jeździ wspólnie. Tak też jest w naszym przypadku. Kto z nas o tym zdecydował? Moja wspaniała żona Hela, to ona wpadła na taki genialny pomysł. Zresztą, nie ma co ukrywać, od dawna było to jej marzeniem. W końcu udało jej się dopiąć swego, pewnego dnia przyszła i powiedziała „Idę na kurs C+E i koniec”. Tak zaczęła się nasza wspólna podróż.
Od jak dawna jeździcie razem?
Paweł: W podwójnej obsadzie już od ponad pięciu lat. Kawał czasu, a jeszcze więcej kilometrów na liczniku. Zanim jednak zaczęliśmy jeździć wspólnie, zabierałem Helę ze mną, nawet w dalekie trasy. Tak pojechaliśmy razem m.in. do Turcji.
Spędzacie ze sobą praktycznie cały czas. Czy nie macie ochoty trochę od siebie odpocząć?
Paweł: Bardzo dobre pytanie i choć pewnie wiele osób będzie zaskoczonych taką odpowiedzią to – nie, my zawsze wszystko robimy razem, bez znaczenia, czy ma to miejsce w domu, czy w pracy. Nie musimy i nawet nie chcemy od siebie odpoczywać. Zdarzają się takie sytuacje, kiedy Hela jedzie na załadunek sama. Są też oczywiście takie, kiedy to ja sam muszę jechać załadować towar. Nie ma innej opcji, żebyśmy nie dzwonili wówczas do siebie. I co tu ukrywać, rozmowy trwają zwykle bardzo długo.
Co najbardziej denerwuje Was w partnerze i sprawia, że czasami trudno wytrzymać z nim w jednej kabinie?
Paweł: Najbardziej denerwować drugą osobę może chyba to, że oboje jesteśmy bardzo uparci. Kiedy Hela uczyła się zawodu kierowcy ciężarówek to chłonęła wiedzę – słuchała, notowała, chciała wiedzieć jak najwięcej i najlepiej – jak najszybciej. Teraz, po latach, jest już dużo mądrzejsza i zawsze ma coś ciekawego do powiedzenia. Mało tego, często mówi, że gubi mnie rutyna. W takich sytuacjach czasami dochodzi między nami do małych spięć.
Jeździcie nie tylko po Polsce, ale też w różne zakątki Europy. Które kierunki są Waszymi ulubionymi?
Renata: Zgadza się, jeździmy po całej Europie, praktycznie we wszystkich kierunkach. Obecnie jesteśmy w Irlandii i poznajemy uroki pracy na Wyspach. A nasze ulubione kraje? Te w slangu kierowców uznawane za „dzikie”, takie jak choćby Turcja. Zawsze wracamy tam bardzo chętnie.
Po którym kraju jeździ się najtrudniej? Zważywszy na stan dróg, biurokracje czy kwestie związane z załadunkiem/rozładunkiem towaru?
Paweł: Myślę że w Rosji. W dalszej kolejności w Turcji i na Ukrainie. W żadnym z tych krajów nie ma lekko.
Renata: W każdym kraju znajdzie się jakaś dziura, zły stan dróg, złe oznakowanie lub objazdy. Nie ma najgorszego, ale można tu wspomnieć o Bułgarii czy Turcji. W sumie, im dalej na południe, tym gorzej.
Macie jakąś przygodę z trasy, którą wspominacie szczególnie miło?
Paweł: Zważywszy na to, że jeździmy od wielu lat, to i takich przygód nazbierało się w tym czasie całkiem sporo. Ja np. pamiętam taką zabawną sytuację, kiedy byliśmy w Rumunii i nasz syn, wysiadając z ciężarówki, wpadł po uszy w śnieg. Bardzo dużo białego puchu wtedy napadało, a on zupełnie nie był na to przygotowany.
Renata: Zdecydowanie wyjazdy i przygody z naszymi dziećmi, gdy te były małe. Takie zabawne historie z maluchami w roli głównej zapamiętuje się na długo.
Od października bierzecie udział w trzeciej edycji programu „Polscy truckersi”. Czy występy w telewizji zmieniły coś w Waszej codziennej pracy?
Renata: Oczywiście, z naszego punktu widzenia zmieniło się… niemal wszystko. Jesteśmy rozpoznawalni, ludzie poznają nas na ulicy, wiedzą dokładnie kim jesteśmy. Decydując się na udział w programie podejrzewaliśmy, że tak może być. Założyliśmy sobie jednak, że postawimy granicę, której nie damy nikomu przekroczyć. To rodzina. Pokazujemy siebie, ale z zawodowego punktu widzenia, nie prywatnie. Do środka naszej rodziny telewizja wstępu nie ma.
Czy udział w „Polskich truckersach” wpłynął na wzrost Waszej popularności? Czym się on objawia?
Renata: Czy wpłynął? Tak i to bardzo! Dzięki udziałowi w programie znają nas prawie wszyscy ludzie z branży. Pracownicy firm transportowych, koledzy i koleżanki po fachu, logistycy, spedytorzy, a nawet policjanci czy pracownicy Służby Celnej. Bez kozery możemy powiedzieć, że gdziekolwiek się pojawimy – nie tylko w Polsce, ale i na europejskich szlakach – zawsze znajdzie się ktoś, kto nas rozpozna, podejdzie, porozmawia. To akurat bardzo przyjemna strona popularności.
Jak często zdarza Wam się jeździć tylko po Polsce? Czy lubicie to, czy wolicie jednak europejskie kierunki?
Paweł: Jazda po Polsce nie należy do trudnych, aczkolwiek kłamstwem byłoby stwierdzenie, że to łatwy kawałek chleba. My osobiście wolimy europejskie kierunki. Niezbyt często zdarza nam się jeździć po kraju, właściwie oblatujemy tu tylko załadunki i rozładunki z i do Europy.
Jest miejsce, do którego chcielibyście kiedyś pojechać? Oczywiście ciężarówką i w podwójnej.
Renata: Hmmm, kiedyś byliśmy truckiem pod samym sanktuarium w Fatimie, to było naprawdę piękne uczucie. W sumie jest wiele kierunków, do których chcielibyśmy pojechać – na pewno Afryka, to byłaby fascynująca podróż. Gdzie jeszcze? Mongolia też byłaby wyzwaniem. No i oczywiście Ameryka. Wiele jeszczemamy do odkrycia.
A pozazawodowe marzenia? Coś, co chcielibyście, aby jeszcze się spełniło?
Renata: Wszystko robimy dla rodziny, chcemy, aby nasi najbliżsi wykorzystali to, co udało nam się osiągnąć dla nich: zapewnić im dobry start w dorosłe życie, bo właśnie powoli w nie wchodzą. Bez dwóch zdań, to właśnie jest nasze największe marzenie – szczęście naszej rodziny.